źródło: filmweb.pl |
Widząc oceny, jakie zbierał "Bloody Homecoming" spodziewałam się najgorszego. O dziwo- film mnie zaskoczył, i to całkiem przyjemnie! Może nie jest to hit na miarę "Pięćdziesięciu twarzy Greya" (haha), ale śmiało mogę stwierdzić, że twór Briana Weeda nie wije się po dnie kinematograficznego bajora, próbując dogrzebać się głębiej. Mamy właściwie wszystko, czego od standardowego horroru można oczekiwać; jakaś fabuła jest, krwi pod dostatkiem, znalazło się nawet miejsce na zwrot akcji. Jednak nie bez powodu "Bloody Homecoming" znalazło się na tym blogu...
Opisując fabułę, przynajmniej do pewnego momentu, nie mogę wprost uniknąć bardzo pomocnego przy wielu z naszych recenzji słówka "sztampa". Ośmioro nastolatków bawi się na małej popijawie, w czasie której dochodzi do tragedii. Parę lat potem ktoś zaczyna polować na ich żywota. Nic oryginalnego, prawda?
Nie można się jednak fabuły specjalnie przyczepić, bo, pominąwszy parę głupotek w stylu niewyjaśnionego zniknięcia jednego z bohaterów, jest dosyć zwięzła i nic tu między trybikami nie zgrzyta. Oprócz jednego - niezwykłej wręcz ślamazarności mordercy, szczególnie widocznej w scenie, gdy w drzwiach sali, na której odbywa się bal, przez pół godziny podrzyna ofierze gardło. Jak ktoś taki mógłby przez cały film pozostawać niezauważony?
źródło własne |
Drobne nieścisłości fabularne można by jednak "Powrotowi" wybaczyć (wszak w wielu wysokobudżetowych hitach również zdarzają się zgrzyty), ale tym, co naprawdę potrafi wkurzyć widza, jest koszmarna wręcz gra aktorska. Smrodek amatorszczyzny towarzyszy nam od samego początku aż do końca produkcji. Wiem, że już wcześniej narzekałam na odtwórców ról w horrorach, ale doprawdy nie wiedziałam, jak bardzo można schrzanić tę robotę."Bloody Homecoming" prezentuje nam prawdziwy majstersztyk sztuczności i całą plejadę antytalentów, a w całym filmie może dwie osoby zagrały na jakim- takim poziomie. Może nie brzmi to równie strasznie, co opisy komputerowych facjat "czupakabrów", ale wierzcie mi, że naprawdę potrafi to zepsuć cały seans.
Skoro już o naszych dobrych znajomych "chupacabras" mowa - dzięki Bogu, mimo, że "Bloody Homecoming" jest filmem starszym (pewno!), to jego realizacja stoi na znacznie wyższym poziomie (choć, co prawda, tutaj twórcy nie musieli się zmagać z animowaniem mitycznych potworów). Tylko raz doznałem poważniejszego wstrząsu - podczas sceny wydłubywania oka jednej z bohaterek. Wyglądało to tak sztucznie, że niemal deklasowało w pod tym względem biust Dody (hyhy).
źródło własne jak słońce |
Mimo to - jakiś klimacik zagrożenia, a przynajmniej jego ulotną, niemal eteryczną woń, można wyczuć, a właśnie klimat jest w horrorach i thrillerach najważniejszy. To właśnie, moim zdaniem, główny atut naszego dzisiejszego gościa w walce o określenia mniej negatywne od "żałosny" czy "marny". Pytanie, czy wystarczy...
Najgorsze mamy już za sobą, pora więc zająć się pozostałymi komponentami filmu. O dziwo, nie ma się za bardzo do czego przyczepić- być może na tle miernej parodii aktorstwa wszystko inne wygląda lepiej, niż w rzeczywistości. Muzyczka, jaka towarzyszyła nam w trakcie kolaudacji, nie zwracała na siebie szczególnej uwagi (co uznaję za zaletę), w scenach walki operator nie zaczynał bez opamiętania wymachiwać kamerą, nawet coś na kształt klimatu się znalazło. Czarny charakter... no cóż, ten potrafił zirytować, ale nie na tyle, żeby zepchnąć całą produkcję w czeluście gniotów.
Jednak- jak już pisałam- ten film nie znalazł się tutaj przypadkiem. Zetknięcie się z nim będzie na pewno pouczającym doświadczeniem dla każdego, kto wiąże swoją karierę z filmem. Morał jest prosty- aktorstwo ma ogromny wpływ na odbiór całości, zatem jeśli nie chcecie, by wasze dzieło trafiło na tego bloga- nie powtarzajcie błędu Weeda.
krystaliczne źródełko własne |
Oceny:
Fabuła: 7
Klimat: 5 (żałosny podzwrotnikowy)
Udźwiękowienie: 9
Gra aktorska: 1
Czarny charakter: 4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Prosimy o nie używanie komentarzy w celach autopromocyjnych; wpisy takie będą prędzej czy później usuwane.