piątek, 4 lipca 2014

Masakra cheerleaderek

Długo dochodziłam do siebie po tym, jak "Góra śmierci" wgniotła mnie w glebę i gdyby nie przeświadczenie, że gorzej to już na pewno nie będzie, zapewne postradałabym zmysły i przybijała w nocy pieczątki na ścianach. Niestety, los nie był dla mnie łaskawy i nie minął miesiąc, gdy po raz wtóry postanowił zaspokoić moje masochistyczne zapędy ofiarowując mi kolejnego potworka. Panie i panowie, przed Wami "Masakra cheerleaderek".




Tutaj też można wpisywać tagi?
źródło: filmweb.pl

Od razu powiem, że według mnie jest to póki co najgorszy - po "Górze śmie(r)ci" (łohoho) - horror, który trafił w nasze ręce, chciwe kolejnych gniotów. Zacznijmy może od poruszenia kwestii pracy kamery. Nic śmiesznego słusznie zauważyła w trakcie seansu, że wiele ujęć wygląda jakby żywcem wyjęto je z rodzimych "Trudnych spraw", dodatkowo obraz często ulegał sztucznym zakłóceniom, gdy operator z bolesnym wręcz dla oka skutkiem potrząsał kamerą.

Skoro już tu jesteśmy, przyczepię się do oprawy graficznej "Masakry". Nie wiem, czy zamiarem twórców było wizualne "postarzenie" tworu (zapewne w naiwnej nadziei, że znajdzie swoje miejsce w panteonie klasyków), czy to wynik zbyt niskiego budżetu- faktem jest, że każda minuta oglądania tego wątpliwego dzieła boleśnie godziła w moje poczucie jakiejkolwiek estetyki. Film jest po prostu brzydki, potwornie brzydki, i nie da się tego zamaskować nawet hurtową ilością cycków (w co, zdaje się, wierzyli twórcy).

Mówienie o klimacie grozy w horrorze klasy Z nazwanym "Masakra cheerleaderek" byłoby wręcz niepoprawne, dlatego jedynie wymownym milczeniem pominę jego nieobecność, której, nie ukrywam, spodziewałem się na długo przed seansem, gdy po raz pierwszy przeczytałem opis filmu. Co się zaś tyczy fabuły, jest albo zbyt dla mnie zagmatwana, albo po prostu cholernie nieścisła. Niby wszystko jest jak w każdym slasherze o podobnej tematyce- grupa uczniów wraz z opiekunką i tymczasowym kierowcą busa wyruszają na wycieczkę, po drodze jednak kończy się paliwo, toteż postanawiają przenocować w domku letniskowym. I nagle zastajemy uraczeni pierwszą zagadką. Domek według bohaterów jest od dawna opuszczony, a jednak lodówka pełna jest świeżego jedzenia, a w kątach nie widać pajęczyn czy choćby kurzu. Przed domkiem zaś tajemniczy "ktoś" wydeptał piękną ścieżkę, ślady widać także na schodach, jeszcze zanim bohaterowie pojawią się w pobliżu. No i dla mnie największa zagadka - w domku, lub tuż obok niego, mieszka emerytowany policjant. Faktycznie może tłumaczyć to ścieżkę przed domem, z drugiej jednak strony - jeśli mieszkają w tak bliskim sąsiedztwie, czy też nawet w jednym domu, jakim cudem przez cały niemal film się rozmijali?

Ja tylko nieśmiało dodam, że fasada domu wzmiankowanego funkcjonariusza jest podejrzanie wręcz podobna do domu, w którym zatrzymali się bohaterowie. To spostrzeżenie tylko ugruntowało moje przypuszczenia à propos niewystarczającego budżetu. I nie ono jedno- wystarczy rzucić okiem na dowolną scenę w plenerze, by zauważyć, że niemal każda została naprawdę nakręcona we wnętrzu, a sielska sceneria, w której nasi bohaterowie akurat się znajdują, to nic innego, jak fototapeta (?). Dla przykładu- na dziedzińcu szkolnym próżno szukać uczniów innych poza dwoma lub trzema wybranymi, których bełkotu właśnie wysłuchujemy, a na paru widocznych drzewach i gęstych krzakach przez całą długość sceny nie drgnął ani jeden listek, na niebie nie pojawił się ani jeden ptaszek, nie stało się absolutnie nic, co mogłoby dodać ujęciu choć odrobiny realizmu i dynamiki.



źródło własne właśniutkie
Przez cały seans, od prologu aż po napisy końcowe, towarzyszy nam odrażający odór tandety. Tandetne jest tu w zasadzie wszystko, od wspomnianych scen "w plenerze", poprzez nadzwyczaj "przekonującą" deklamację aktorów aż po wszystkie postacie żeńskie, które kolejno prezentują nam hojność Matki Natury. Wydaje mi się, że w tym całym miszmaszu niestety zapomniano o tym, co z horroru czyni film grozy- o grozie.

Morderca, a właściwie mordercy, nie są ciekawi ani charakterystyczni. Brak im wygadania Freddiego Kruegera, brak (by pójść w drugim kierunku) ponurego milczenia w stylu Michaela Myersa. Co ciekawe, w przeciwieństwie do większości postaci negatywnych ze slasherów, jedna spośród wzmiankowanych osób daje się zabić dwóm idiotkom, które wielkość biustów opłaciły nie nazbyt pojętnymi umysłami. Cóż, taki morderca nie może budzić sympatii (jasne, jasne, ale przyznacie, że filmowi mordercy dają się czasem lubić). Za to zdecydowany minus. Cholera, za wszystko zdecydowany minus.

Teraz mała zagadka: rzućcie okiem na kadry z "Masakry". Już? To teraz spróbujcie ocenić, z którego roku pochodzi. Dacie wiarę, że z 2003? Zapewne ciężko w to uwierzyć, ale zaręczam, że trudniej byłoby po obejrzeniu tego partactwa. Starałam się nie dopuszczać do siebie myśli, że takie fuszerki mogą być popełniane w XXI wieku, wieku technologii, "Avatara" i internetu wypełnionego po brzegi zdjęciami kotów, ale dłużej nie mogę się oszukiwać. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że już w osławionym "Sharktopusie" (który, notabene, niedługo chyba dochrapie się statusu maskotki bloga) kamera pracowała sprawniej. Ba!, nawet "Deadly descent" góruje na tej płaszczyźnie.

Jeśli zbierzemy wszystko to w jednym filmie i pokropimy powstałą masę bezpłciową, nieciekawą muzyką, nie możemy spodziewać się, że powstanie arcydzieło. I rzeczywiście, to, co upichcił nam Jim Wynorski (którego nazwisko z pewnością jeszcze zobaczycie na tym blogu, w końcu to reżyser takich perełek jak "Piraniokonda" czy "Dinokrokodyl kontra supergator"), przypomina raczej nieślubne, niekochane i niedorozwinięte dziecko wspomnianych "Trudnych spraw" i "Piątku trzynastego". Nie współczujcie temu potworkowi. Niech umrze zapomniany. 



źródło również własne




Oceny:

Fabuła: 5
Klimat: 1
Udźwiękowienie: 7.5
Gra aktorska: 2.5
Czarny charakter: 5.5

Całokształt: 2

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prosimy o nie używanie komentarzy w celach autopromocyjnych; wpisy takie będą prędzej czy później usuwane.