piątek, 13 czerwca 2014

Góra śmierci

"Oceniamy bez litości wszystko, co wpadnie w nasze chciwe  ręce, od naiwnie zabawnych średniaków, aż po najstraszliwsze gnioty,  jakie kiedykolwiek ujrzały światło dzienne, o fabule nieskalanej choćby  cieniem sensu. W tej potyczce możemy stracić bardzo wiele, od  jakże cennego czasu, aż po zdrowe zmysły"  Takimi słowy ujęliśmy ryzyko związane z prowadzeniem tego bloga, gdy w grudniu poprzedniego roku go zakładaliśmy. Cóż, wiedziałem, że tkwi w tym źdźbło prawdy, nie podejrzewałem jednak, że trafimy na mocnego kandydata do jakże zaszczytnego tytułu najgorszego filmu grozy w tak krótkim czasie. A jednak. Panie i panowie, oto "Góra śmierci".




źródło: filmweb.pl



Nie do wiary, że ten potworek przyszedł na świat w 2013 roku. Sądziłam, że po "Sharktopusie" niewiele rzeczy jest mnie w stanie zaskoczyć, ale  Marko Mäkilaakso podjął rękawicę i wygrał. "Deadly descent" jest  produkcją tak potwornie złą, że nawet rekin-ośmiornica to przy nim  arcydzieło rzucające na kolana

Fabuła, jeden z niewielu elementów, które nie wiją się po podłodze, błagając o dobicie, jest banalna, wręcz prostacka- ale to znamy z wielu innych horrorów. Grupka przyjaciół w górach szuka zaginionego kumpla, wcześniej znajdują jednak górskie potwory. I tu zaczyna się zabawa. Nasze monstra, mimo, że budową przypominają dwukrotnie powiększonego Pudziana z futrem, mają ucieszne, wesołe oblicza stanowiące, na moje oko, miks mordek leniwca i martwego koali. Robi to tak groteskowe wrażenie, że nie sposób powstrzymać śmiechu. Krótkotrwałego, bowiem zaraz śmiech ustępuje miejsca czarnej rozpaczy, gdy do naszej świadomości powoli dociera fakt, że przed nami jeszcze ponad godzina seansu. A to nie jest powód do radości, zaręczam.

 
źródło własne


Także aktorzy, choć niewątpliwie nie są to najjaśniejsze gwiazdy hollywoodzkiego nieboskłonu, w obliczu wszechobecnej miernoty trzymają pewien poziom, jednak niektóre kwestie, jakie przyszło im recytować, są kompletnie absurdalne. Nie wiem, kto napisał dialogi (być może odpowiedzialny za scenariusz Nathan Atkins), ale powinien dostać dożywotni zakaz zbliżania się do artykułów piśmienniczych. Rozmowy w rodzaju: "Masz telefon satelitarny?" "Nie." "Dlaczego?" "Bo nie mam takiego." to jawna kpina z inteligencji odbiorców.

Symboliczne byłoby pominięcie kwestii klimatu- twórcy filmu też ją olali- poza tym ciężko cokolwiek mówić o czymś, co nie istnieje.  Nasze "dzieło" jest równie przerażające jak ciastka z kremem, równie  ciężkie jak fotony i równie fantastyczne jak biegunka. Wszystko to sprawia, że obcowanie z filmem choćby przez 10 minut przypomina spacer po rozżarzonych węglach przy jednoczesnym biczowaniu się drutem kolczastym. A gdybym przed obejrzeniem "Góry śmierci" wiedział, co mnie czeka, to, na Boga, wolałbym już taki spacer.

Na pocieszenie twórcy zostawili nam muzykę towarzyszącą bohaterom w ucieczce (bo to właśnie ona stanowi główny komponent filmu). Nie twierdzę, że była dobra, nie była nawet znośna, ale przy ogólnej grotesce i śmieszności całokształtu nie wypadała najgorzej. Co do samych ucieczek- jeśli liczyliście na kipiące akcją pościgi w nieprzyjaznym, mroźnym otoczeniu, na wymykanie się potworom w ostatniej sekundzie, na pełną emocji zabawę w kotka i myszkę, to... tak, zgadliście. To nie tutaj, nie ten film, a to dlatego, że wyobrażenie twórców o dramatycznej ucieczce znacznie różni się od standardowego. Mamy więc ujęcie owoców gwałtu yeti na leniwcu, następnie parę scen z mięskiem wiejącym na nartach i snowboardach. A potem powtórka. Ujęcia bohaterów są na dodatek tak niesamowicie do siebie podobne, że non stop towarzyszy nam uczucie deja vu.

Są jeszcze efekty specjalne, których oglądanie sprawia mniej więcej tyle przyjemności, ile potraktowanie swojej stopy młotem pneumatycznym. Mimo, że film pochodzi z roku 2013, już w latach '50 potrafiono umiejętniej wkleić postacie na dane tło. Zresztą, sami porównajcie choćby ujęcia z "Ptaków" Hitchcocka (to już wczesne lata '60) z tymi pochodzącymi z "Góry śmierci". Broń Boże, nie namawiam was do oglądania tego ścierwa, przyjrzycie się po prostu obrazkowi poniżej.


źródło własne

Obejrzenie tego filmu było potwornym doświadczeniem. Męczyłam się okrutnie podczas seansu, męczyłam podczas pisania recenzji. Ciężko było znaleźć te parę nędznych, dogasających światełek w obrzydliwym mroku całości. To był najgorszy gniot, jakiego w życiu widziałam, i gdybym miała do wyboru obejrzeć go jeszcze raz albo strzelić sobie w łeb, to... no, mimo wszystko chyba bym go jednak obejrzała, ale z nienawiścią w umęczonych oczach.

Oceny: 

Fabuła: 3 
Klimat: 1
Udźwiękowienie: 3
Gra aktorska: 3
Czarny charakter: 1

Całokształt: 1 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prosimy o nie używanie komentarzy w celach autopromocyjnych; wpisy takie będą prędzej czy później usuwane.