Źródło: filmweb.pl |
Może od gdybania w stylu "co by było, gdyby ten film był robiony przez kogoś innego" przejdziemy bez zbędnego przedłużania do tego, co mamy. A mamy to, co zazwyczaj- sztuczność w grze aktorskiej, głupotki fabularne, a także, co nie jest już tak powszechne u horrorów prezentowanych na tym blogu- karygodną ścieżkę dźwiękową. Ale po kolei.
Fabuła przez większość filmu wydaje się być dość przeciętna- dopiero na samym końcu twórcy ujawniają nam powód dla którego ostatecznie nazwę ją "umiarkowanie oryginalną"- mamy więc wspomniane bezludzie zasypane warstwą śniegu, mamy niezbędną w tego typu horrorach zgraję przygłupich nastolatków oraz wyrzynającego ich w pień mordercę kryjącego się w mroku.
Źródło własne |
Aktorzy starają się jak mogą, ale po większości z nich niestety widać, że nie są elitą wśród gwiazd filmowych. Młodzi bohaterowie nie krzywią się po wypiciu potężnego łyku czegoś, co ewidentnie przypomina bimber większego kalibru, wyjątkiem jest tu jeden, którego twarz z kolei (po wypiciu łyczka whisky) wykrzywia straszliwy grymas, utrzymując się przez parę ładnych sekund. Niektóre z rozmów zieją sztucznością, dodatkowo brzmią jak żywcem wyjęte z jakiegoś programu o problemach młodzieży. No i, co najbardziej mnie raziło- nasze mięso armatnie mówi samo do siebie. "Co ja sobie myślałam, nie pokonam go"- rozpacza pewna panna, zbierając tęgie baty od mordercy. "Wracam do domu"- stwierdza inna, kierując wypowiedź albo do drzew, albo do swej opornej widać mózgownicy, która wymaga słownego nakazu, by wykonać działanie. Niby nic, a jednak przeszkadza.
Zachowanie mordercy jest co najmniej równie zagadkowe, co niezdarne popisy trupy aktorskiej. Momentami zdaje się, że jest to postać z krwi i kości (bohaterom udaje się go ranić, od czasu do czasu powalą go na ziemię), innym razem jesteśmy niemal pewni, że to po prostu duch w zielonej kurtce z puszystym kapturem (na co wskazywałaby jego niezniszczalność i częste pojawienia się w miejscach, w których absolutnie nie miał prawa się pojawić). Kwestię tę do pewnego stopnia rozwiązuje zakończenie filmu, choć do tej pory nie udało mi się z całą pewnością stwierdzić, czy był to zamierzony zabieg, czy wynik przypadku.
Tym sposobem dochodzimy do wyróżniającej się (nawet na tle reszty elementów filmu, co jest nie lada wyczynem!) na minus muzyki. Zdaje się, że zamysłem twórców było nawiązanie do klasyki slasherów, faktycznie- niektóre tematy stylem przypominają znane i lubiane produkcje (mi nasuwało się skojarzenie z "Halloween"). Niestety, tylko stylem, bo brak im klimatu, "ducha", niekiedy wręcz przypominają wątpliwej jakości dzieła młodocianych kompozytorów, którzy, niewykształceni jeszcze w dziedzinie muzyki, walą w klawisze bez ładu i składu.
Jest jeszcze jeden rodzaj utworów, które usłyszymy w filmie. Techniawy. Króciutkie (trwające dosłownie parę sekund), zapętlone fragmenty, które na myśl przywodzą nie ciężki, horrorowy klimat, a techno party pełne naćpanych, skaczących do rytmu nastolatków. Takie tematy muzyczne oczywiście także nie pomagają wczuć się w atmosferę grozy, przeciwnie, jako, że jeden fragment potrafi powtarzać się przez parę minut, wywołują irytację.
Zwieńczeniem całokształtu są niewiarygodnie wręcz niesympatyczni bohaterowie. Ja wiem, że w teen slasherach nie chodzi o stworzenie głębokich, charyzmatycznych postaci. Rozumiem, że każdy reżyser raczej woli się poratować istniejącymi schematami i zająć na poważnie innymi elementami całości. Ale czy na pewno wystarczy wrzucenie na plan paru dziadowskich manekinów, których jedynym przeznaczeniem jest być zabitym przez kolesia w szmacianej kurtce? Jedynym rodzajem rozrywki, jakiej sztywni bohaterowie mi dostarczali, była mściwa satysfakcja, kiedy któryś z kolei ginął.
Swoją drogą zdaje się, że twórcy postawili sobie za punkt honoru ukazanie jak największej ilości przeróżnych sposobów zejścia z tego świata. Mamy więc ofiarę zadźgania, spalenia, zastrzelenia, utopienia, dekapitacji, zdarzały się również przypadki uduszeń, a jedna nieszczęśniczka skończyła rozczłonkowana na sporej połaci lasu. Sami widzicie więc, że działo się sporo, ale to chyba jedyna dobra rzecz, którą mogę o "Martwym krzyku" powiedzieć.
Źródło własne |
Nie jest to z pewnością film godny uwagi, chyba, że chodzi nam tylko i wyłącznie o widowiskowe sceny śmierci wspomniane wyżej. Ale i te można znaleźć w innych, lepszych horrorach (choćby słynna "krwawa fontanna" w "Koszmarze z ulicy Wiązów"), tak więc nawet najbardziej wyposzczonych fanów brutalnych egzekucji odsyłam do dalszych poszukiwań. Dajcie temu potworkowi umrzeć w spokoju.
Oceny:
Fabuła: 7
Klimat: 4
Udźwiękowienie: 1.5
Gra aktorska: 5
Czarny charakter: 6.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Prosimy o nie używanie komentarzy w celach autopromocyjnych; wpisy takie będą prędzej czy później usuwane.